Zanim ktoś powie, że to plagiat: opowiadanie umieszczałam na innych stronach, zazwyczaj pod nickiem Ichigo. Jedną z takich stron jest FantazyZone.
Mała ciekawostka o opowiadaniu: akcja rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym Drewnica w Ząbkach pod Warszawą oraz w lesie należącym doń. Często chodziłam tam na spacery z psem, ponieważ zagarnęli najładniejszą część lasu i było tam po prostu klimatycznie. Gdyby ktoś chciał się wybrać do Drewnicy, to idąc ścieżką naszych bohaterów, trafi na te same budynki, "klatki", etc. :) Rozważam narysowanie mapy do opowiadania.
W takim razie, zapraszam do poczytania, nie jest to długie :)
MIZANTROPIA LUSTRA
I. Marry
Ciemność. Wszystko było nią spowite: mały pokoik, jedno okienko, liche łóżko. I ogromne wiktoriańskie lustro. Syk. Błysk światła. W stęchłym powietrzu zaczął unosić się zapach siarki. W tafli zwierciadła odbiła się blada twarz młodego mężczyzny. Zapalił świecę. Jedną, potem następną i następną. Trzynaście żółtych, śmierdzących świec ze świńskiego tłuszczu. Musiał to zrobić. Nie mógł się już wycofać, wyszedłby na idiotę i tchórza. Odwrócił głowę w stronę kąta przy drzwiach do pokoju. Na górze czerwona dioda kamery pulsowała rytmicznie. Szklane oko urządzenia obserwowało każdy jego krok. Spojrzał na swoje odbicie. Wystraszone blade oczy, biała skóra, lekko rozchylone wargi.
- To na pewno ja? – Zmierzył
wzrokiem osobę po drugiej stronie lustra. Przecież to tylko głupia historyjka
do opowiadania na obozach. Nie może być prawdą. Według legendy, jeżeli stanie się nago przed lustrem, w pokoju
oświetlonym jedynie świecami i wypowie się jej imię trzynaście razy... w
zwierciadle pojawi się Krwawa Marry. Podobno wydrapuje ludziom oczy, lub wciąga
ich do lustra. Zdjął koszulkę i rzucił ją na łóżko. Musiał to zrobić. Inaczej
nie przyjmą go do grupy. Zawsze marzył o tym, żeby kumplować się z
najpopularniejszymi ludźmi na uczelni. Teraz ma szansę spełnić to marzenie. Nie
może się wycofać. Nie może stchórzyć. Chwilę potem obok koszulki wylądowały
spodnie, majtki i skarpety. Serce zaczęło bić mu mocniej. Czuł, jak mięsień
obija się o jego żebra. Stanął przed lustrem. Ręce mu drżały.
- Krwawa Marry… - Cichy szept
rozdarł ciszę - …Krwawa Marry… - Jeszcze jedenaście razy - …Krwawa Marry… -
Głos drżał mu coraz bardziej - …Krwawa Marry… - Zamknął oczy – …krwawa Marry,
Krwawa Marry, Krwawa Marry, Krwawa Marry, Krwawa Marry, Krwawa Marry… - Jeszcze
trzy razy… Wziął głęboki wdech i wykrzyczał:
- Krwawa Marry, Krwawa Marry,
KRWAWA MARRY!!! – Dyszał. Pot spływał po całym jego ciele. Otworzył oczy. Nic
się nie działo. Odetchnął i zaczął się śmiać. Spojrzał na odbicie kamery.
Zmarszczył czoło. Powoli przeniósł wzrok na swoją sylwetkę w zwierciadle. Źrenice mu się zbiegły. Po drugiej stronie
lustra widniała zgniła twarz kobiety. Na policzkach i czole miała głębokie rany
po ostrzach. Wpatrywała się w niego wstrętnymi żółtymi oczami, uśmiechając się
ohydnie. Z gardła chłopaka wydobył się cichy jęk przerażenia. Krwawa Marry.
Niestety udało mu się. Kobieta rzuciła się na niego z przerażającym krzykiem.
Na ramionach chłopaka pojawiły się głębokie ślady paznokci. Po chwili przed
lustrem nie było już nikogo. Świece ze świńskiego tłuszczu rzucały mdłe światło
na jego taflę. Dioda kamery pulsowała rytmicznie…
II. Szpital
Kroki.
Nerwowe i szybkie. Ich echo niosło się gdzieś daleko. Pomarańczowy blask
latarni oświetlał drobną postać. Jej twarz była otulona grubym wełnianym
szalikiem. Spod zimowej czapy łypały wielkie orzechowe oczy. Pod pachą niosła
średniej wielkości zawiniątko. Śnieg prószył powoli, od czasu do czasu wirując pod
wpływem wiatru. Spadające płatki skutecznie utrudniały widoczność, nie miały w
sobie jednak dość mocy, by dłużej utrzymać się na powierzchni mokrego chodnika.
Dziewczyna zmrużyła oczy i przyspieszyła kroku. Teren szpitala psychiatrycznego
w Ząbkach nocą nie wydawał się przyjazny. Poniszczone ławeczki, obskurne murki,
odpryśnięta farba ścian budynków… I niesympatyczny pomnik człowieka wśród
starych drzew. Rozglądała się nerwowo, wyraźnie czegoś szukając. Wreszcie
stanęła naprzeciw jednego ze starych, śmierdzących domów. Tabliczka przy
wejściu do środka głosiła, iż znajduje się przy oddziale numer trzy. Dziewczyna
przełknęła głęboko ślinę. Ścisnęła mocniej zawiniątko i nacisnęła klamkę. Drzwi
otworzyły się bez problemu. Spojrzała jeszcze za siebie, po czym zniknęła w
mrokach budynku.
Dziewczyna
opuściła szalik z ust i nosa. Od razu uderzył ją nieprzyjemny zapach
stęchlizny. W starych, drewnianych oknach gwizdał wiatr. Pod sufitem wisiała
zakurzona i podniszczona lampa. Dziewczyna rozejrzała się, próbując dostrzec
schody. Wytężała wzrok jak tylko mogła, ponieważ światło żarówki nie sięgało
zbyt daleko. W rogu, w głębi korytarza, dostrzegła coś, co przypominało
stopnie. Podeszła tam powoli. Z każdym jej krokiem podłoga skrzypiała żałośnie.
Nieświadomie z całej siły zaciskała palce na zawiniątku.
Będąc kilka kroków od domniemanych schodów, zatrzymała się, na chwilę podniósłszy kąciki ust co przypominało krótkotrwały uśmiech. Odetchnąwszy głęboko, kaszlnęła. Spojrzała na kamienne stopnie i metalową poręcz. Powoli ruszyła na górę. Pokój 15, na poddaszu… Bała się. Nie wiedziała, co się stanie, kiedy już zacznie to robić. Wchodziła powoli. Mimowolnie zaczęły trząść jej się ręce. Pokój numer 15. Włożyła dłoń do kieszeni i wyjęła z niej duży klucz. Wsunęła go do zamka i przekręciła. Raz i drugi. Otworzyła drzwi. Jej oczom ukazał się lichy pokoik z jednym łóżkiem i małym okienkiem. Pośrodku stało wielkie lustro, a na podłodze było pełno rozlanej, śmierdzącej stearyny. W górnym kącie znajdowała się szara kamera. Wraz z pojawieniem się dziewczyny, dioda urządzenia zaczęła pulsować. Młoda kobieta zamknęła drzwi i podeszła do łóżka. W jej oczach pojawiły się łzy. Na nieświeżej pościeli leżały byle jak rzucone ubrania. Serce zaczęło bić jej szybciej. Jęknęła cicho i spojrzała w lustro. Pobladła jak ściana, drżąc na całym ciele. Rozebrała się. Wzięła zawiniątko w obie ręce i usiadła po turecku na podłodze przed lustrem. Łzy płynęły jedna za drugą po jej policzkach. Wpatrywała się w paczuszkę, którą trzymała w swoich dłoniach. Zamknęła oczy. Makijaż, który na sobie miała, kompletnie się rozmazał. Wyglądała żałośnie i… strasznie. Zaczęła rozwijać rzecz, którą ze sobą przyniosła. Odrzuciła kawałek materiału gdzieś obok lustra. Teraz na jej nogach spoczywało duże drewniane pudełko z wypalonym napisem „Ouija”. Gotka przygryzła wargę. Wiedziała, że to niebezpieczne, że wszystko źle się skończy. A jednak musiała to zrobić. Trzęsącymi się dłońmi odkryła wieko pudełka. Następnie wyjęła z niego tabliczkę z alfabetem oraz wskaźnik. Odwróciła się i z kieszeni płaszcza wydobyła kawałek kartki, długopis, małą świeczkę i zapalniczkę. Zapaliła świeczuszkę i wzięła głęboki oddech. Położyła obie dłonie na wskaźniku. Łzy płynęły po jej twarzy ciurkiem, zostawiając szare ślady na policzkach. Otworzyła drżące usta i cichym, chrapliwym głosem powiedziała:
Będąc kilka kroków od domniemanych schodów, zatrzymała się, na chwilę podniósłszy kąciki ust co przypominało krótkotrwały uśmiech. Odetchnąwszy głęboko, kaszlnęła. Spojrzała na kamienne stopnie i metalową poręcz. Powoli ruszyła na górę. Pokój 15, na poddaszu… Bała się. Nie wiedziała, co się stanie, kiedy już zacznie to robić. Wchodziła powoli. Mimowolnie zaczęły trząść jej się ręce. Pokój numer 15. Włożyła dłoń do kieszeni i wyjęła z niej duży klucz. Wsunęła go do zamka i przekręciła. Raz i drugi. Otworzyła drzwi. Jej oczom ukazał się lichy pokoik z jednym łóżkiem i małym okienkiem. Pośrodku stało wielkie lustro, a na podłodze było pełno rozlanej, śmierdzącej stearyny. W górnym kącie znajdowała się szara kamera. Wraz z pojawieniem się dziewczyny, dioda urządzenia zaczęła pulsować. Młoda kobieta zamknęła drzwi i podeszła do łóżka. W jej oczach pojawiły się łzy. Na nieświeżej pościeli leżały byle jak rzucone ubrania. Serce zaczęło bić jej szybciej. Jęknęła cicho i spojrzała w lustro. Pobladła jak ściana, drżąc na całym ciele. Rozebrała się. Wzięła zawiniątko w obie ręce i usiadła po turecku na podłodze przed lustrem. Łzy płynęły jedna za drugą po jej policzkach. Wpatrywała się w paczuszkę, którą trzymała w swoich dłoniach. Zamknęła oczy. Makijaż, który na sobie miała, kompletnie się rozmazał. Wyglądała żałośnie i… strasznie. Zaczęła rozwijać rzecz, którą ze sobą przyniosła. Odrzuciła kawałek materiału gdzieś obok lustra. Teraz na jej nogach spoczywało duże drewniane pudełko z wypalonym napisem „Ouija”. Gotka przygryzła wargę. Wiedziała, że to niebezpieczne, że wszystko źle się skończy. A jednak musiała to zrobić. Trzęsącymi się dłońmi odkryła wieko pudełka. Następnie wyjęła z niego tabliczkę z alfabetem oraz wskaźnik. Odwróciła się i z kieszeni płaszcza wydobyła kawałek kartki, długopis, małą świeczkę i zapalniczkę. Zapaliła świeczuszkę i wzięła głęboki oddech. Położyła obie dłonie na wskaźniku. Łzy płynęły po jej twarzy ciurkiem, zostawiając szare ślady na policzkach. Otworzyła drżące usta i cichym, chrapliwym głosem powiedziała:
-
A… Adam? Jesteś wciąż tutaj? – Płakała ze strachu. Tak bardzo nie chciała tego
robić. Tak bardzo… Jej ręce drgnęły. Wskaźnik zaczął szaleć po tabliczce,
pokazując poszczególne litery. A te układały się w słowa „Uciekaj stąd.
Teraz!”. Gotka spojrzała na kamerę.
- Nie mogę… Muszę się
dowiedzieć jak tam jest. Bo oni nie dadzą mi spokoju. – Oderwała dłonie od
wskaźnika i chwyciła kartkę z długopisem. Notowała, nie patrząc na papier.
Kolejne litery układały następne zdania. Opis piekła, w jakim się znajdował,
jęków, dziwnych oczu i postaci. Ale najbardziej z tego wszystkiego
przestraszyło ją ostatnie zdanie: „Nie patrz w lustro”… Przerażona odruchowo
przeniosła wzrok na taflę zwierciadła. Jej źrenice zbiegły się do granic
możliwości. Po drugiej stronie widniała twarz Adama. Zniekształcona. Częściowo
zgniła, pokryta licznymi szramami. Z
pustymi oczami i zębami jak u kozła. Pokręcił powoli głową. Obok niego pojawiła
się druga, lecz tym razem kobieca, twarz. Również zgniła i poraniona. Z dzikimi
żółtymi oczami i wstrętnym uśmiechem. Dziewczyna natychmiast odsunęła się na
kolanach pod ścianę naprzeciw zwierciadła. Chciała uciec z pokoju, ale drzwi
były zamknięte. Klucz spoczywał w dłoni kobiety z lustra, która machała nim
radośnie, śmiejąc się. Dziewczyna patrzyła w kamerę i krzyczała. Nic się nie
działo. Odwróciła głowę. Obok niej kucała naga kobieta. Ta sama, którą widziała
w lustrze. Sparaliżowana strachem nie mogła nic zrobić. Upiór patrzył na nią,
uśmiechając się. Dziewczyna spojrzała jej w oczy. Po chwili leżała z rozerwanym
gardłem, z pustymi oczodołami. Dioda kamery pulsowała rytmicznie…
III. Lustro
Dwie sylwetki. Dziewczyna i chłopak. Oboje milczą, na
głowach mają worki. Są poplamieni krwią. Czerwona ciecz na białej skórze. Wokół
ciemność i cisza, nie ma niczego. Dziewczyna powoli unosi materiał, który
zasłania jej twarz…
Staruszek zerwał się z
krzykiem, zlany potem. Rozglądał się nerwowo. Dyszał. Przerażony patrzył w mrok
sypialni. Spuścił nogi na podłogę i schował twarz w dłoniach. Teraz już wie, że
musi. Bo będzie tylko gorzej. Ubrał się pospiesznie i zaczął czegoś szukać.
***
Gęsty
mrok zimowej nocy był nieprzychylny staremu człowiekowi. Nagie gałęzie
potężnych drzew przybierały różne kształty. Mężczyzna szedł tak szybo jak mógł,
potykając się o wystające korzenie. Przed oczami miał ciągle twarz tej
dziewczyny. Wargi drżały mu z przerażenia. Pod zimowym płaszczem ukrywał
saperkę. „Ruszaj się! I nie patrz w lustro!” w jego umyśle rozległ się
ostry syk. Spróbował iść jeszcze szybciej. Na skroniach starca pojawiły się
kropelki potu.
-
Dlaczego ja? Przecież mogliście wybrać
kogoś młodszego… Jestem tylko niedołężnym staruchem... – Zaczął cicho łkać,
coraz bardziej przyspieszając kroku. Nie chciał znów zobaczyć jej twarzy. „Cisza!
Rób co mówię, pospiesz się!” syk stawał się nie do zniesienia. Mężczyzna w
końcu znalazł się na wielkiej polanie. Wszędzie rosły pękate sosny, a pod
starym drzewostanem znajdował się zaniedbany sad. Wszystko pokrywała warstwa
białego puchu. „W prawo. Szybciej!”. Staruszek przystanął. Oparł ręce na
kolanach i wydyszał:
-
Daj… mi… chwilę…!
- „RUSZAJ
SIĘ!!!” – Przed oczami mężczyzny stanęła wysoka, blada dziewczyna. Z twarzy
zaczęły odpadać jej kawałki skóry, miała puste oczy. I poszarpane gardło.
Staruszek jęknął. „Szybciej!!!”. Dysząc z przerażenia i zmęczenia,
mężczyzna zaczął iść w stronę szpitala.
Wkrótce dotarł do asfaltowej drogi,
prowadzącej do centrum terenu ośrodka. Rozglądał się, nie wiedząc czego szukać.
Stanął pomiędzy terenem ogrodzonym siatką, co przypominało wielką klatkę, i
boiskiem do koszykówki.
-
Gdzie teraz? – rzucił cicho w przestrzeń. Nie usłyszał odpowiedzi. Za to przed
oczami pojawił się obdarty budynek, stara tabliczka i pożółkłe drzwi z
numerkiem. Staruszek mimowolnie spojrzał w lewo. Na lekko przysypanej śniegiem
tabliczce udało mu się odczytać „Oddział nr 3, Drewnica”. Ominął wielką klatkę
i udał się do budynku. Wszedł do niego powoli po kamiennych schodkach. W środku
unosił się zapach stęchlizny, a spod sufitu jedna żarówka rzucała słabe
światło. Udał się na poddasze. Jego oczom ukazało się kilkoro drzwi. Na jednych
wisiał złoty numerek: 15. Dokładnie takie, jakie pokazały mu zjawy. Przełknął
głośno ślinę i ruszył ku nim. Nacisnął klamkę. Zamek ustąpił od razu. „Nie
patrz w lustro!”. Naprzeciwko wejścia stało odwrócone bokiem wielkie
wiktoriańskie zwierciadło. Mężczyzna podszedł do niego od tyłu. Położył już
dłonie na ramie, gdy w jego umyśle znów rozległ się syk: „Kamera! Nie patrz
w kamerę! Zniszcz ją!” starzec dostrzegł pulsujące czerwone światełko.
Odwrócił głowę w bok i z wyciągniętą ręką podszedł do urządzenia. Wspiął się na
palce i chwycił je. Zaczął się z nim szarpać. Po chwili jednak kamera ustąpiła
i wylądowała z trzaskiem na podłodze. Mężczyzna zabrał ją z drewnianych desek i
wyrzucił przez małe okno. Uderzając o asfalt, urządzenie rozpadło się na kilka
części. Czerwona dioda powoli gasła. „Teraz lustro. Pospiesz się, ona
przyjdzie!”. Rozejrzawszy się, starzec wziął z
łóżka byle jak rzucony płaszcz. Zakrył nim taflę zwierciadła, a sam
podszedł do lustra od tyłu i chwycił za ramę. Z trudem podniósł mebel i powoli
wyszedł z pokoju. Pojękując co jakiś czas, zszedł na parter. Parę razy się
poślizgnął i omal nie upuścił lustra, ale zawsze w samą porę łapał równowagę i
poprawiał zwierciadło w dłoniach. Pospiesznie opuścił budynek i dysząc udał się
z powrotem na polanę. Co jakiś czas przystawał na chwilę, chwytał ramę w innych
miejscach i szedł dalej. „W prawo, za tą sosną. Kop tu!” usłyszał gdy
tylko dotarł na środek polany. Położył zwierciadło na śniegu, a sam wydobył
spod płaszcza szpadel i zaczął dźgać zmarzniętą ziemię. Walił w podłoże ostrzem
szpadla coraz mocniej, ale zrobił tylko kilka małych dołków. Pot ciekł strugami
po jego skroniach, coraz bardziej rozpaczliwie walił narzędziem w zamarzniętą
ziemię, ale ta ani myślała ustąpić. W końcu, po około godzinie nieustannego
kaleczenia podłoża szpadlem, udało mu się wykopać dołek o głębokości mniej
więcej pół metra. „Rozbij lustro! Nie patrz w nie! Rozbij!!!” głos w
jego głowie syczał cały czas, odkąd przestał kopać. Mężczyzna otarł czoło
rękawem i podszedł do zwierciadła. Chwycił szpadel oburącz i zamachnął się,
chcąc uderzyć w kryształową taflę. Stłumiony płaszczem brzęk tłuczonego szkła
wypełnił nocną ciszę. Starzec wymierzał kolejne ciosy, a drewniana ściana za
kryształem zaczęła powoli pękać. Lustro leżało w kawałkach na białym puchu.
Rama znalazła się gdzieś wśród sosen. Mężczyzna, dysząc ze zmęczenia, nakładał
na łopatę kolejne porcje szczątek zwierciadła i wrzucał je do dołu. Kończył
właśnie zasypywanie ostrych odłamków, kiedy poczuł za sobą czyjąś obecność.
Wyprostował się i powoli odwrócił głowę. Nie zdążył nawet zerknąć na osobę,
która go obserwowała. Ciepła krew polała się strugami, rozpuszczając śnieg.
Kręgosłup starca leżał obok jego martwego ciała…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz